Mowery, siedząc na krześle przed zimnym, kamiennym kominkiem.
Dziesięć minut temu pojawił się tu bez ostrzeżenia. – Nie nazywaj mnie tak. Jestem Barbara albo pani Allen, ale nie Barbie. Przechadzała się po pokoju, usiłując nie okazywać zdenerwowania. Mowery znalazł ją pod prysznicem, ale nie wyraził żadnego fizycznego zainteresowania jej osobą. Skupiony był tylko na szantażu. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem. – Dobrze, Barbaro – powiedział, ironicznie przeciągając sylaby jej imienia. – Chyba nie zamierzasz zadzwonić na policję. – Zadzwonię. Jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, to zawiadomię policję w Waszyngtonie. W ogóle nie powinnam była z tobą rozmawiać. Darren poskrobał się po policzku. – O ile pamiętasz, ostrzegałem cię. Żadnych niespodzianek i żadnego odwrotu. – To nie mój problem. – Owszem, twój. Widzisz, Barbie, jeśli pójdziesz na policję, to ja im wyślę zdjęcia, na których widać, jak się tu zabawiałaś. W pierwszej chwili nie zrozumiała. Jak się tu zabawiała? Co to miało znaczyć? A potem dotarło do niej, co Mowery chciał jej przez to powiedzieć, i zastygła z przerażenia. Na twarzy Darrena odbiła się satysfakcja. – Nie rozumiesz – wychrypiała. – Nic nie rozumiesz. – Owszem, rozumiem. To bardzo proste. Nienawidzisz jej i chciałaś sparaliżować ją strachem. Opowiem policji w Waszyngtonie, że od miesiąca byłem na twoim tropie. Dowiedzą się wszystkiego od początku do końca. – Jack ujawni, jak było naprawdę. Wie, że jesteś szantażystą. – Dowie się, że prześladowałaś jego synową, że jesteś wariatką kryjącą się po krzakach i strzelającą do cudzych okien, lecz o mnie nie powie ani słowa, o czym dobrze wiesz. Za bardzo się boi. Nic go nie obchodzi, co robię, dopóki nie ujawniam sprawek Colina. Zostanę bohaterem. – Darren uśmiechnął się cynicznie. Barbara z trudem utrzymywała się na nogach. – Śledziłeś mnie? Przez cały czas wiedziałeś? – Barbie – rzekł Mowery pobłażliwie – nie zapominaj, w jaki sposób od trzydziestu lat zarabiam na życie. – Boże – wyszeptała. Mowery swobodnie założył nogę na nogę. – Jeśli zacznę mówić, stracisz wszystko. Pracę, opinię, nadzieję na uwiedzenie szefa. W najlepszym wypadku trafisz na kurację do wariatkowa. A jeśli przysięgli okażą się choć trochę podobni do mnie i nie uwierzą w twój obłęd, to pożegnasz się z wolnością na wiele, wiele lat. – Z moim umysłem jest wszystko w porządku – oburzyła się Barbara. – Więc będziesz musiała dobrowolnie do wszystkiego się przyznać, żeby złagodzić wyrok. –Mowery ziewnął. –Kula na siedzeniu samochodu to był moim zdaniem błyskotliwy pomysł. Przypuszczam, że Lucy dostała gęsiej skórki. Barbara patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby zobaczyła karalucha na dywanie. – Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Chciałam nią wstrząsnąć,