pocałował. - Już dawno przestałem się przejmować, co ludzie o mnie myślą. Chcę panią
zobaczyć w tej sukni i już. - Nie jest to wielkie zwycięstwo, milordzie. Skinął głową. - Ale pierwsze z wielu. A właściwie drugie, jeśli uwzględnimy fakt, że jednak pani dla mnie pracuje. Spojrzała mu prosto w oczy. Tylko rumieniec na twarzy przeczył wrażeniu całkowitego spokoju. - To jeden z wielu błędów, które popełniłam, milordzie. - Mam nadzieję, że nie ostatni. - Pozwolił jej zinterpretować te słowa w dowolny sposób i zerknął na drzwi pracowni. - Niech pani przeprosi ode mnie diabelskie nasienie i jej matkę. - Ona nie jest taka zła, dobrze pan wie. Pragnął wziąć ją w objęcia, ale poprzestał na muśnięciu palcami gładkiego policzka. - Najchętniej usłyszałbym to samo w piątek rano. Zostały pani trzy dni, panno Gallant. Odprowadził ją wzrokiem i wsiadł do faetonu. Przez całą drogę do klubu bokserskiego rozmyślał ponuro. Miał tuzin kochanek rozrzuconych po całym Londynie, a wiedział, że następne wkrótce zjadą do miasta, więc nie powinien narzekać na samotność. Stwierdził jednak, że nie tęskni za ich bezmyślnym paplaniem i chętnymi ciałami. Pożądał Alexandry Gallant. I chciał, żeby ona też go pragnęła. Niewątpliwie ją zainteresował, lecz umiała się oprzeć pokusom. Z drugiej strony, czuła się przy nim dostatecznie swobodnie, żeby go obrażać. Jej bezpośredniość również mu się podobała. Niech to wszyscy diabli! Musi znaleźć żonę najszybciej, jak to możliwe. Przyjrzał się trzem młodym damom wychodzącym od modystki. Drobne, ładne i rozchichotane. Nie zaszczycił ich drugim spojrzeniem. Ta nieznośna guwernantka kompletnie zawróciła mu w głowie. Westchnął przeciągle. Jeśli zaraz nie wyładuje frustracji na partnerze, po powrocie zaczai się na pannę Gallant w jakimś ciemnym korytarzu, w ogrodzie, w bibliotece, w gabinecie albo... Potrząsnął głową. Może jednak będzie najlepiej, jak znajdzie sobie żonę. I kto to mówi? 5 - Pamiętaj, Rose, że jest jeszcze pięć dań. - Jem tylko po troszeczku, tak jak kazałaś. - Odłożyła widelec na pusty talerz i wydęła usta. - To takie głupie. Guwernantka nie straciła cierpliwości. Kilcairn płacił jej dwadzieścia pięć funtów miesięcznie, a poza tym już nieraz miała do czynienia z upartymi siedemnastolatkami. - Wcale nie. Jesz we właściwym tempie, ale już po raz trzydziesty drugi łyknęłaś wina. Jeszcze chwila, a będziesz pijana. Dziewczyna zachichotała. - Przecież to wszystko jest na niby. Alexandra poprawiła się na krześle. Dobrze, że nie ucztowały naprawdę, bo madame Charbonne musiałaby im poszerzyć suknie przed czwartkowym przyjęciem. Wybrała tę metodę, żeby Rose nauczyła się panować nad rękami, zamiast skupiać się na smaku potraw. - Chodzi o to, że podnosisz kieliszek do ust za każdym razem, kiedy zadaję ci jakieś pytanie. - Bo potrzebuję czasu na wymyślenie stosownej odpowiedzi. Tak mi doradziła panna Brookhollow. - Owszem to dobra sztuczka, ale trzeba znać więcej niż jedną, moja droga, bo wszyscy cię przejrzą, a pod koniec kolacji będziesz tak pijana, że nie sklecisz najprostszego zdania. - Więcej? - przeraziła się Rose. - Ledwo zapamiętałam tę jedną. - Och, to proste - powiedziała guwernantka niedbałym tonem, choć była zaniepokojona. Na razie ćwiczyły rozmowy przy stole, innych kwestii jeszcze nawet nie poruszyły.