spojrzał na Marle nienaturalnie powiekszonymi zrenicami.
317 - Tak, wiem, ¿e wygladam teraz troche inaczej, ale to dlatego, ¿e miałam powa¿ny wypadek - wyjasniła pospiesznie. - Teraz jestem ju¿ prawie zdrowa. Conrad zmarszczył brwi. - Obciełam włosy, ale... - Nie jestes Marla. - Conrad oderwał od niej wzrok i spojrzał gniewnie na Nicka. - A ty nie jestes moim zieciem. - Znowu popatrzył na Marle podejrzliwie przez grube szkła. - Marla... była tu niedawno... z me¿em. - Nie, tato, nie byłam tu jeszcze. Nie moge mówic za Aleksa, ale... - Była tu, do diabła. Ty tu nie byłas - powiedział dr¿acym ze złosci głosem, gniew zaczerwienił jego twarz. - Jestes intruzem, niczym wiecej. Jak zawsze. Ty te¿. Nikt was tu nie prosił. - Wskazał na parapet, na którym stały zdjecia Marli, Aleksa i Cissy. Koło nich stał oprawiony w złocona ramke portret Jamesa zrobiony wkrótce po urodzeniu. - To jest Marla i jej rodzina. - Tak, tato, wiem, przyjechałam tu z Nickiem, bo on mógł mnie tu przywiezc i … - I pomyslałas sobie, ¿e poniewa¿ stoje ju¿ jedna noga w grobie, mo¿esz tu przyjsc i puszczac mi dym w oczy. - Patrzył na nia z pogarda, a Marle nagle przeszedł lodowaty dreszcz. Przypomniała sobie, ¿e w przeszłosci ten człowiek nieraz patrzył na nia tak pogardliwie. - Nigdy nie zrozumiesz, co? - sapnał z furia. - Nie jestes moja córka. - Ale... - zaczeła Marla i urwała nagle. Zbladła gwałtownie, zadr¿ała. Kurczowo chwyciła za porecz łó¿ka. Otworzyła szeroko oczy, jakby nagle doswiadczyła objawienia. - O, mój Bo¿e... - Zabieraj sie stad, Kylie - wyszeptał z trudem Conrad, patrzac na nia z nienawiscia, wyolbrzymiona jeszcze przez powiekszajace szkła okularów. Grymas gniewu wykrzywił jego twarz. -I nigdy nie wracaj. Nie dostaniesz ode mnie ani 318 centa, rozumiesz? - Z trudem siegnał do guzika intercomu. - Wynos sie stad. No, ju¿! Marla cofneła sie, przera¿ona. Na korytarzu rozległy sie szybkie kroki i do pokoju wpadła postawna pielegniarka o surowym wyrazie twarzy. - Pan Amhurst wzywał pielegniarke - wyjasniła, podchodzac do łó¿ka. - ¯yczy pan sobie czegos, panie Amhurst? - Tak - syknał Conrad z taka nienawiscia, ¿e a¿ troche piany wystapiło mu na blade usta. - Prosze zabrac stad tych ludzi i nigdy ju¿ ich tu nie wpuszczac. - Ale¿... to przecie¿ panska córka - powiedziała pielegniarka spokojnie, próbujac uspokoic pacjenta. - Te¿ cos! To nie jest moja córka, obojetnie co ta dziwka, jej matka, wygaduje. - Panie Amhurst! - wykrzykneła pielegniarka z udawanym zgorszeniem, choc, jak domyslił sie Nick, była pewnie przyzwyczajona do napadów złosci i jezyka starego.